To był chyba rok 2003 – byłem na drugim roku studiów. Wyprowadziłem się od rodziców do mieszkania w Warszawie i właśnie podłączali mi stałe łącze. Nie pamiętam jego parametrów, ale pewnie dziś mój telefon ma lepsze.
Wraz z kilkoma znajomymi ze studiów prowadziliśmy Fundację, która wydawała portal „American Civilization Website”. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem, ale pracowaliśmy często zdalnie. Widywaliśmy się na uczelni i czasem na spotkaniach po – ale potem każdy miał jakaś część swojej pracy do wykonania i robił ją gdzie chciał – najczęściej u siebie w domu, bo laptopy nie były wtedy jeszcze jakoś specjalnie popularne. Nasze narzędzia do komunikacji w ówczesnym czasie, to e-mail oraz … gadu-gadu.
Nasz biznes się rozwijał, pozyskaliśmy dofinansowanie i pamiętam, że już w 2005 roku dorobiliśmy się laptopa oraz karty SIM umieszczanej w nim za pomocą modemu PCMCIA.
Zdarzało się, że nasi dziennikarze latali z prezydentem do USA i na pokładzie samolotu pisali teksty, które po wylądowaniu wysyłali mailem do „redakcji’ (która była „rozproszona”) i ta redakcja je publikowała na naszym portalu.
Około 2005 kupiłem sobie pierwszego palmtopa (taki smartfon, bez możliwości dzwonienia) i pamiętam jak na wakacjach łączyłem się z nim z telefonu za pomocą bluetooth aby sprawdzić maile, bo akurat dostałem SMS, że coś ważnego na mnie czeka.
W 2006 poszedłem do pracy „u kogoś” – za pieniądze a nie za „udziały i wizję przyszłej chwały”. Pamiętam jak kiedyś zadzwonił do mnie przełożony na telefon stacjonarny na moim biurku (nie miałem wtedy służbowej komórki) i spytał się „gdzie jesteś”? Dla przypomnienia – dzwonił na telefon stacjonarny w biurze… chyba był tam jakiś deficyt zaufania.
Pod koniec tego roku trafiłem do pracy do wrocławskiej firmy IT. Piętnaście lat temu pokonanie trasy z Wrocławia do Warszawy zajmowało około 5 godzin i szefostwo postanowiło zatrudnić kogoś do prowadzenia początku procesu sprzedaży na miejscu.
Finalną rozmowę rekrutacyjną odbyłem w McDonaldsie w Bełchatowie – akurat w połowie drogi między Warszawą a Wrocławiem. Otoczenie, znane raczej z rekrutacji do MLMów, zupełnie mi nie przeszkadzało – mój przyszły przełożony też czuł się tam swobodnie.
Zatrudniono mnie i aż do połowy 2009 roku pracowałem sobie z domu (albo mieszkałem w pracy). Mieszkałem wtedy w moim studenckim mieszkanku. Miałem do dyspozycji jeden pokój (niecałe 20m), w którym wydzieliłem sobie kącik komputerowy. Dowiedziałem się czym jest VPN – za jego pomocą łączyłem się z siecią firmową i miałem dostęp do zasobów takich jak FTP oraz zyskujący wtedy popularność MS SharePoint. Pozostałe narzędzia mojej pracy to e-mail, telefon służbowy komórkowy oraz regularne raporty w excellu, które mój szef zbierał ode mnie raz na jakiś czas. Raportowałem ilość wykonanych telefonów handlowych, ilość wysłanych ofert i odbytych spotkań. To pozwalało Grzegorzowi, który siedział w biurze 350 km ode mnie, na bieżąco śledzić postępy mojej pracy.
Chyba najważniejsze narzędzie jakie dostałem od mojego szefa to zaufanie, że będę wykonywał swoją prace. I ją wykonywałem. Choć miałem wiele rozpraszaczy – popołudniowe treningi w klanie Call Of Duty, pranie, zakupy etc. Owszem – nie było wtedy jeszcze głównego rozpraszacza – mediów społecznościowych (no dobra – dopiero się rodziły).
W latach 2009 – 2011 byłem akwizytorem. To była praca, którą trzeba było wykonać osobiście z klientem na żywo – mało rzeczy można było robić zdalnie. Choć nauczywszy się pracy zadaniowej zdarzało mi się odbywać sesje telefoniczne (umawianie spotkań handlowych) w … McDonaldsie ;P
Gdzieś w 2012 zostałem managerem w instytucji finansowej. Zarządzałem tworem, który dziś nazwalibyśmy „zespołem rozproszonym”. Kilkunastu doradców w Warszawie i kilku w innych miastach w Polsce. W branży finansowej było zdecydowanie mniej zaufania między managementem a pracownikami niż w IT – regularnie rozmawiałem przez telefon z zespołem, raz w tygodniu mieliśmy rozmowy tygodniowe i chyba co miesiąc (albo rzadziej) widywaliśmy się w Warszawie na spotkaniach na żywo. Pamiętam, że w naszym oddziale pojawił się wtedy sprzęt do wideokonferencji z którego korzystały inne oddziały. Pomyśleć, że za 9 lat narzędzia do videokonferencji będziemy nosili w swoich kieszeniach 😉
Oprócz telefonu i excella często korzystaliśmy z maili czy grup na Messengerze. Jeździliśmy po Polsce, mieliśmy kontakt ze sobą i co jakiś czas widywaliśmy się w centrali. Ha – pracowaliśmy hybrydowo – trochę w biurze trochę poza nim. Z tych czasów pozostało mi powiedzenie „Mobilem jest się całe życie”.
W tym samym korpo założyłem Mordor na Domaniewskiej. Fanpage z memami, które robiliśmy w różnych miejscach – tam gdzie mieliśmy komputer z dostępem do internetu. Dziś memy, animacje, filmy video możemy robić za pomocą telefonu w naszej kieszeni.
Mordor miał redakcję – poznaną i zrekturowaną online. Z częścią ludzi poznałem się na żywo, a jednego z moderatorów z samych początku serwisu znam tylko z Messengera na facebooku.
Mordor przerodził się z czasem w agencję Runaways (www.runaways.pl).
Pierwsze biuro – mój salon. Potem cowork. Potem podnajęliśmy biuro u znajomego, bo to był już czas na zatrudnienie pierwszego grafika. No bo jak zarządzać grafikiem, którego nie mam pod ręką? Z czasem okazało się, że można udzielać informacji zwrotnej na temat grafik za pomocą screenów, albo udostępnionego ekranu. Teraz są już specjalne narzędzia do tego.
Agencja się rozwijała i dosyć szybko zatrudniła pierwszych w pełni zdalnych pracowników.
Do zestawu narzędzi do pracy doszedł skype – z czasem – chyba około 2018 poznałem Zoom, który szybko zastąpił Skype, który nie był taki dobry do regularnej współpracy.
Aby sprawnie zarządzać pracą przerobiliśmy kilka aplikacji – CRM napisany przez zaprzyjaźnionego informatyka, Trello a z czasem przeszliśmy na Office 365 w ramach którego jest … MS Sharepoint – rozwiązanie, którego wdrożenia sprzedawałem kilkanaście lat wcześniej za dziesiątki tysięcy złotych – obecnie dostępne za kilkanaście złotych za użytkownika miesięcznie. Narzędzi pojawiało się coraz więcej i więcej – czasem trudno było nadążyć za nimi wszystkimi. No i ta konfuzja – jeden Klient udostępnia materiały na google drive, inny na FTP a jeszcze inny na OneDrive. Praca w tym modelu nauczyła mnie i moich współpracowników wielu narzędzi.
A skoro o współpracownikach mowa – niektórych z nich zobaczyłem pierwszy raz na żywo po prawie 2 latach współpracy.
Mimo iż od samego początku pracowaliśmy w modelu mieszanym (część ludzi w Warszawie a część w kraju), brakowało nam spotkań. Tak narodziła się idea „Kwartalników”.
Co 3 miesiące firma zapraszała pracowników do Warszawy do biura aby spotkać się na żywo. Bo wpatrując się w swoje awatary na teams widzieliśmy wyobrażenia o sobie – miło było je skonfrontować na żywo na spotkaniu – zobaczyć, jak ktoś wygląda, zachowuje się wśród innych pracowników.
I nagle przyszedł marzec 2020 roku.
Pół LinkedIn zadawało pytania „Jakie narzędzia do pracy zdalnej?”
Odbywały się zażarte dyskusję nad wyższością Asany nad Trello czy MS Planner. Nad wyższością Google Meet nad Zoomem, którego kurs akcji wystrzelił pod sufit (mimo wielu zastrzeżeń dotyczących prywatności danych). Nagle wszyscy musieli się szybko nauczyć obsługi tych narzędzi, które często nie były przygotowane na. taki napływ użytkowników. Infrastruktura IT też nie była gotowa na taki ruch…
Resztę historii już znasz drogi Czytelniku – bo też ją pewnie piszesz. Siedząc w domu przy kuchennym stole i łącząc się przez domowe WiFi z ważnym Klientem z innego kraju, albo kodując nową aplikacje na Filipinach – a może tak jak ja – czerpiąc z uroków zasięgu LTE na działce godzinę drogi od Warszawy.
A jakie było Twoje pierwsze narzędzie / aplikacja do pracy zdalnej którą pamiętasz?
fssdfsd
TEST komentarza – sprawdzamy czy działa 🙂